Kiedy wychodziłam do pracy pierwszy raz po urlopie macierzyńskim po urodzeniu Hanki, Janka zamurowało. „Mamusiu, jak ty śliiicznie wyglądasz” – chyba nigdy wcześniej mnie tak nie zaskoczył, zwłaszcza, że jego pełen uwielbienia, maślany wzrok mógł wskazywać, że naprawdę tak uważa. Spojrzałam na siebie – wąska spódnica, kardigan, buty na małym obcasie, lekki makijaż, zupełny standard, nic szczególnego.
Hmm, zaraz, zaraz, no tak, a jednak... Makijaż, obcasy. Ile razy były w użytku w czasie sześciu miesięcy spędzonych w domu? Raczej niewiele…
Trzyletni mężczyzna dostrzegł różnicę.
Spłonęłam ze wstydu i obiecałam sobie, że odtąd moja domowa wersja nie może odbiegać drastycznie od wersji wyjściowej. I to bynajmniej nie tylko dla mojej własnej przyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz