poniedziałek, 30 stycznia 2012

Z serii porażek pedagogicznych...

„Wyłączmy te głupoty!!!” – bardzo niegrzecznie krzyczy Janek i ma na myśli tefauenowską dyskusję (nie?)-mądrych głów, której próbuję słuchać, działając na polu kuchenno-obiadowym. „A co byś chciał, syneczku?” – jestem trochę rozbawiona tymi głupotami, przyznaję. „Bajki!!!” – pada wojownicza odpowiedź. No tak, oczywiście. W tym miejscu (muszę się przyznać, chociaż płonę ze wstydu) co robi odpowiedzialna mamusia? Tak, tak, włącza bajki. Yyyyyy…. A synek uśmiechnięty i zadowolony. Wiem, wiem, wiem, to błąd, to straszny, strrraszny błąd…

Dlaczego tak trudno jest mi odmówić, kiedy zdeterminowany trzylatek, znany również jako El Comandante, wkracza do kuchni i zdecydowanym głosem – żąda? Trochę mnie bawi, jest wtedy taki zabawny, taki mały, a taki pewny siebie, trochę lubię spełniać jego życzenia, lubię, jak jest szczęśliwy,  trochę po prostu ulegam silnej (oj, silnej) perswazji… No naprawdę, nie do wiary. Wiem, że się doigram. On będzie niedługo cwanym dziesięciolatkiem, a ja miotającą się , sterroryzowaną, słabą i głupią, zmanipulowaną matką-niedorajdą… Porażka, no porażka.

Jestem za miękka, jestem zbyt pobłażliwa i wiem doskonale, że jestem. Naprawdę nie potrafię huknąć, e tam, huknąć, nie potrafię nawet znieść, kiedy mały płacze, mimo, że wiem, że płacze z premedytacją i aby ten płacz zatrzymać - ulegam. Nie zawsze, ale często.

Jednocześnie zastanawiam się – a może ja po prostu idę na łatwiznę? Może najzwyczajniej w świecie prościej jest mi zrobić to co dziecko chce tu i teraz, natychmiast i mieć spokój, niż podjąć wyzwanie i trud konsekwentnego odmawiania i narzucania mu swojej woli - oczywiście wtedy, kiedy jest to uzasadnione? Hmm, muszę o tym pomyśleć…

piątek, 27 stycznia 2012

Lovesong

Czasami wydaje mi się, że tylko bawimy się w dom.

Szara codzienna rzeczywistość przefiltrowana przez różowe okulary mojego ukochanego M. nie ma szans, żeby mnie dopaść, osaczyć i sponiewierać. Każdy napad paniki i fala mniej lub bardziej egzystencjalnej depresji natychmiast zostają wykryte i namierzone przez jego czujny radar, a następnie celnie rozstrzelane wniwecz serią zawsze skutecznych środków z arsenału znanego pod nazwą poczucie humoru. Każdą tykającą bombę mojego złego samopoczucia, złości, moich lęków i strachów jest w stanie szybko rozbroić kpiarsko-szelmowsko-niepoprawnym sprowadzeniem ich do absurdu. Czasami mnie to wkurza, ale koniec końców robi to z takim wdziękiem, że zawsze się poddaję i oczywiście wychodzi mi to na zdrowie. A kiedy mówi, że wszystko będzie dobrze, to ja mu wierzę. I nawet gdy głupi głos w głowie czasami próbuje wmówić mi inaczej, trzymając go za rękę mogę stawić czoła wszystkiemu.

czwartek, 26 stycznia 2012

Dwa tygodnie

Dwa tygodnie. Ile może się zmienić przez dwa tygodnie? Czasami miesiącami, a nawet latami utrzymuje się jakieś status quo, czasami w krótkie dwa tygodnie nasze życie zmienia się całkowicie.

Przez 14 dni można przejść proces zmian, o których nawet myśl na samym początku tej drogi jest nie do przeżycia, nie do zniesienia. A jednak życie biegnie i czasem jest tak, że nie mając żadnego innego wyjścia, możemy tylko przyjąć do wiadomości, że wszystko się zmieniło i odtąd będzie już zawsze inaczej. Będzie źle, będzie dobrze, ale nigdy tak jak wcześniej.

Dwa tygodnie.

wtorek, 24 stycznia 2012

...

A myślałam, że już coś wiem. Że coś przeżyłam, mam jakieś doświadczenia, że nawet mogę się tym podzielić. I słyszę nieprzyjemny chichot losu, to ze mnie się śmieje.

Jak to jest dowiedzieć się, że twoje dziecko nie przeżyje? Jak to jest rodzić je czternaście godzin w męczarniach, wiedząc, że jest martwe? Jak to jest mieć w piersiach mleko dla maleństwa, którego już nie ma?
Zastanawiałaś się nad tym kiedyś, sfrustrowana matko wykańczających cię, absorbujących, wiecznie coś chcących małych urwisów?

Nie wierzę, żeby dla którejkolwiek z nas macierzyństwo było proste i łatwe. Jest trudne jak cholera. Dla niektórych jednak, macierzyństwo staje się największą próbą cierpienia.

Pamiętaj o tym, sfrustrowana, zmęczona mamo nieznośnego urwisa. Pamiętaj o tym zawsze, agamama.

czwartek, 12 stycznia 2012

...

Macierzyństwo zmienia nas na zawsze.

Dar
Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.
Czesław Miłosz

Nadejdzie kiedyś taki dzień, H.

wtorek, 10 stycznia 2012

Zła matka

Bardzo mnie poruszyły słowa Ayelet Waldman, autorki książki „Zła matka”: „Kiedy odkryłam, jak bardzo zadręczam się tym, jak być równocześnie zaangażowana i w macierzyństwo, i w robienie kariery - wiedziałam, że muszę wybrać. Nie rozumiałam wtedy, że życie jest na tyle długie, że mogę pobyć domową matką, a potem mogę znów być pracującą. Odchodząc z biura obrońcy z urzędu, byłam przekonana, że granice mojego świata ostatecznie zawęziły się do granic mojego domu. To był początek depresji, która zaowocowała potrzebą opisania doświadczenia macierzyństwa.”*

A ja się boję do tego tak podejść, że przecież mogę pobyć mamą w domu, a później i tak wrócić do pracy. Też mi się wydaje, że muszę wybrać i wybieram. Ale żaden wybór nie jest do końca dobry.

Po urodzeniu pierwszego dziecka i powrocie do pracy po sześciu miesiącach pobytu w domu, po kilku tygodniach euforii, że się dało, że mam dziecko i pracuję, zwątpiłam. Nagle zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy nie powinnam być z synkiem, zamiast tracić czas i energię na wszelkie inne życiowe sprawy, z pracą włącznie. Tak bardzo tęskniłam i rozpaczałam, że go krzywdzę, opuszczając na wiele godzin dziennie, że tylko argument, iż inaczej się nie da ze względów „ekonomicznych”, był w stanie mnie przekonać do wyjścia rano do pracy. Szukając kolejnych niań (co stanowi temat sam w sobie, o którym później), wielokrotnie byłam o mały krok od rzucenia posady w cholerę w najgorszym, a od pójścia na urlop wychowawczy najlepszym wypadku. I tak jakoś zamartwiając się bezustannie, dobrnęłam do kolejnej ciąży i długiego pobytu w domu, najpierw na zwolnieniu, później na drugim urlopie macierzyńskim. Kiedy po długich miesiącach znów wracałam do pracy, zostawiając sześciomiesięczne niemowlę w domu, a trzylatka wysyłając do przedszkola, z zaskoczeniem odkryłam, że tego chcę i potrzebuję znacznie bardziej od całego bólu rozstania i zupełnie pomimo autentycznej potrzeby materialnej…

W momencie, kiedy „granice mojego świata” po raz kolejny „zawęziły się do granic mojego domu”, a nie byłam już tak zaaferowana opieką nad niemowlęciem, jak za pierwszym razem, zastanawiając się nad tym wciąż i wciąż od nowa doszłam do wniosku, że nie mogłabym podjąć decyzji o pozostaniu w tym stanie rzeczy przez parę kolejnych lat. Bałabym się. Bałabym się, że utknę, że „stanie się” kiedyś z powrotem matką pracującą wcale nie jest takie oczywiste.

Chcę wychodzić codziennie do pracy, jednocześnie mam ogromne wyrzuty sumienia, że chcę, a kiedy już wyjdę, to tęsknię i martwię się o dzieci bez przerwy. A tak w ogóle to muszę wyjść, bo i tak na co innego nas nie stać.  To wszystko jest naprawdę skomplikowane i dokładnie z tego skomplikowania wzięła się potrzeba opisania m o j e g o doświadczenia macierzyństwa. A Twoje, kochana H., oczekiwanie na dziecko, nadało temu pisaniu ewentualnie dodatkowy sens…

*http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53662,10173372,Zagonimy_was_batem_do_domu.html?as=2&startsz=x

niedziela, 8 stycznia 2012

Prezent

"Mamuusiu, zobacz co ci kupiliśmy!!!" - krzyczy Janek z przedpokoju. Biegnę ochoczo zobaczyć, urodziny się zbliżają, pewnie synek zaraz zdradzi jakiś sekret. Uszczęśliwione dziecko pcha przed sobą z wysiłkiem kilkulitrowy baniak płynu do prania tkanin delikatnych. "Zobacz, zobacz mamusiu, będziesz sobie mogła prać!!!"
:-)

wtorek, 3 stycznia 2012

Lęk

Każdego dnia myślę o tym, co złego może przytrafić się moim dzieciom. Nie robię tego specjalnie, ale i nie mogę tego powstrzymać. To gorsze od najgorszego, gorsze od myślenia o własnej śmierci, o wszystkich najstraszniejszych rzeczach, które się przytrafiły i przytrafiają niewinnym ludziom, gorsze od myślenia o całym złu tego świata. To że im może stać się coś złego jest znacznie straszniejsze, niż to, że coś złego może stać się mi, że może się stać komukolwiek innemu. To jest egoistyczne, dzikie, niepohamowane uczucie, nad którym nie panuję.

Każdego dnia, gdy sobie o tym przypominam, choć nie chcę, mój puls przyspiesza, serce zaczyna bić szybciej, gwałtownie łapię powietrze, nieruchomieję, walczę, żeby nie myśleć, czekam aż to przejdzie. Każdego dnia na chwilę przestaję oddychać, silny, fizyczny ból ściska mi żołądek, lodowaty chłód oblewa mi kark. Zamykam oczy i zaczynam zaklinać los „proszę nie, proszę nie, proszę nie, proszę”.

Każdego dnia chwila zwierzęcej paniki i bólu na myśl o sytuacji HIPOTETYCZNEJ. 
Czy kiedy coś naprawdę złego przytrafia się dziecku można w ogóle to przeżyć? Można żyć dalej?

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Sylwester

Dlaczego ludzie fetują upływ czasu? To pytanie często pada, mnie też to zastanawia. Mamy wielką uroczystość z okazji przejścia jednego roku w drugi i jedyne co przychodzi mi do głowy jako warte tej całej przymusowej dobrej zabawy i świętowania, to nadzieja, że będzie lepiej. I może radość, że minął kolejny rok, a my go przetrwaliśmy? Radość, że minął, jeśli był zły, albo wdzięczność za to, że akurat ten okazał się dobry?

Nic tak bardzo nie uświadamia, że czas upływa, że nasze życie mija, jak to, jak z dnia na dzień na naszych oczach zmieniają się dzieci. To takie bolesne, przecież ICH życie również mija. I smutne – patrzę na Hankę próbującą raczkować i nie pamiętam, naprawdę, o zgrozo, nie pamiętam, jaki w tym samym czasie był Janek. Widzę momenty, szczegóły, niektóre zdarzenia, ale uogólniając – zupełnie nie pamiętam mojego trzyletniego synka jako niemowlaka. Wydaje mi się przecież, że każdy dzień małej Hanki zapada mi w pamięć, każdy uśmiech, grymas, nowa umiejętność i nie chcę wierzyć, że za trzy, trzy! lata tak niewiele z tego zostanie w mojej głowie. Na szczęście są zdjęcia…

A Czesław Miłosz pisał tuż po tym, jak urodził się jego synek Anthony: „Ciekaw jestem, jak to będzie dalej i kto to jest.”* To rzeczywiście fascynująca perspektywa. Staram się skupić w sylwestrową noc na przyszłości i na nadziei, że będzie dobrze. Przekuć nastrój zabawy w optymizm w myśleniu o czekających nas losach. Czas może upływa nieubłaganie, ale naprawdę nie mogę się doczekać, by poznać kim są ci Nowi Ludzie pod moim dachem…