wtorek, 20 grudnia 2011

Praca a matka-polka

„Nieee ceee, żeby poszłaś do placyyyyy… Ce być z tooobąąąą…” – płacze i jęczy Janek, wtulony w mój dekolt, uczepiony jak małpka. Więc odrywam paluszki, całuję, odstawiam, zamykam bramkę, Janek już nie może mnie dosięgnąć, kurczowo trzyma się barierki i łka, łka rozpaczliwie. Hanka jest jeszcze za mała, żeby zdawać sobie sprawę, że właśnie wychodzę, ale wiem, że kiedy wrócę, będzie cieszyć się tak mocno, że każda rączka i nóżka będzie jej latać w inną stronę, że będzie mnie próbowała (dosłownie) zjeść, a jej małym ciałkiem wstrząsać będą spazmy radości. 

A mi w pracy dobrze. Wychodzę z domu i cieszę się, że wyszłam. Przez kilka godzin moimi dziećmi zajmie się ktoś inny, więc zamykam za sobą drzwi i czuję ULGĘ. 

Ale jednak nie tylko. Przez cały ten czas czuję niepokój - co robią, co czują, czy płaczą, czy tęsknią, czy na pewno ktoś dostrzega, czego właśnie potrzebują, nie, oczywiście, że nie dostrzega, więc tak, na pewno płaczą... Przez moją głowę przebiega myśl, że takie maleństwo potrzebuje mamy non stop, że nikt nie jest dla niego wystarczająco dobry, choćby nie wiem jak dobry był, że omija mnie coś ważnego, coś pięknego, że bezpowrotnie tracę szansę przeżycia czegoś, za czym do końca moich dni będę potem tęsknić, że będę tego żałować, że popełniam błąd.

A jednak wychodzę z domu i czuję się dobrze, naprawdę dobrze. 

A potem zdaję sobie sprawę, że to czysty egoizm. J a czuję się dobrze, to dobre dla mnie, robię coś dla siebie. Więc natychmiast pojawia się wyrzut sumienia, to jakiś wbudowany imperatyw, jest mi wstyd, jest mi żal moich dzieci, że mają matkę egoistkę. 

A kiedy znów wychodzę rano z domu i znów czuję ULGĘ, że przez te kilka godzin nie będę biegać starając się ogarnąć ich potrzeby, że odpocznę od fizycznej harówki i psychicznego uziemienia, że wreszcie coś pomyślę, coś napiszę, coś poczytam, wtedy moja samoocena sięga dna. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że męczy mnie najbardziej naturalna, najprostsza aktywność, jaką jest bycie z własnymi dziećmi? Zaczynam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak, czy mam jakiś defekt jako kobieta? Czy jestem bezduszną kreaturą, niezdolną do bezwzględnych matczynych poświęceń? 

Zakładam więc dla swego dobra, znów postępując egoistycznie, że może inne niektóre matki też tak mają? Rozkręcam się w tym myśleniu, odważnie, ale i desperacko stawiam pytanie – a może, może WIĘKSZOŚĆ matek tak ma? Może gdyby była to prawda i gdyby można o tym zawsze i wszędzie powiedzieć głośno i bez strachu, że matka, której się właśnie zwierzasz jednak tak nie ma i że wyjdziesz na tą bezduszną kreaturę, może wtedy nie byłoby tak bardzo wstyd z tego powodu?

Obawiam się, że nawet wtedy wstyd by pozostał... Pewnie dlatego mówienie o tym głośno i tak nie ma sensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz