czwartek, 29 marca 2012

Smutna prawda.

Smutna prawda z dziedziny prozy życia jest taka – żeby ugotować po pracy sensowny obiad (nie żaden eko-eko-delikates, przynajmniej jednak bez tłuszczy trans), dzieciaki najlepiej posadzić przed telewizorem i to w dodatku z czymś do ciumkania. Mini-mini plus chipsy jabłkowe, krecik plus flipsy, shrek plus suche wafle, coś w tym stylu. Następuje godzina względnego spokoju, w czasie której można przewalać surowe mięso, babrać się w marynatach, obierać w rękawiczkach buraki lub mieszać ten, czy inny bulgot co 3 minuty. Nie umiem robić tego wszystkiego z Hanką i jej ledwo nabytą umiejętnością utrzymywania pozycji pionowej, wiszącą na mojej kiecce i balansującą raz w jedną, raz w drugą stronę i Jankiem szturchającym ją w tym samym czasie przyniesionym z podwórka kijem-karabinem. Przy dźwiękach rozkosznych wrzasków wydobywających się z ich małych gardełek.

I jak to pogodzić z jak najszczerszą chęcią zapewnienia im harmonijnego, niczym niezakłóconego, zdrowego rozwoju? Bez wpływu ograniczających ich potencjał czynników, bez łamania raz postawionych granic, w poszanowaniu rozsądnych zasad? Nijak.

Jak zwykle wyobrażenie tego co słuszne i właściwe, a codzienna życiowa praktyka nieco się rozmijają. Smutne, smutne.

(Jest jeszcze jedno ewentualne wytłumaczenie, ale pozwolę sobie nie pójść tą drogą: zła organizacja => ZŁA MATKA! ZŁA MATKA!)

piątek, 23 marca 2012

Słodkich snów! (Że co?!)

Przesadziłam ostatnio. Wcale nie śpią. Może i rosną, może i się śmieją, ale NIE ŚPIĄ. Na usta ciśnie mi się dramatyczne pytanie: „Dlaczego??? Dlaczego nie śpią???” O co chodzi z dzieciakami i snem? Znam wszelkie teoretyczne wyjaśnienia tej kwestii, niektóre dzieci tak mają i koniec, ale po ludzku i naiwnie się pytam: „dlaczego, dlaczego, do jasnej cholery?” 

Kiedyś w przyszłości może nawet niespecjalnie będziemy pamiętać te lata nocnych męczarni, ale w tym momencie to urasta do problemu nr 1. Jak funkcjonować, działać, myśleć, być twórczym, lub być cierpliwym i łagodnym jak baranek względem buntu trzylatka na przykład, skoro się spało w nocy trzy razy po godzinie? I tak przez pół roku? Czasem tylko udaje się odpocząć za wszystkie czasy, zupełnie niespodziewanie i wyjątkowo śpiąc nagle 4 godziny b e z  p r z e r w y, gdy łaskawie mali mordercy akurat tak zechcą… No, można zwariować. Więc już nie pamiętam, jak to jest: kładę się wieczorem do łóżka, hop – zasypiam, i uwaga, uwaga, hop – budzę się n a s t ę p n e g o dnia rano! Czy kiedyś jeszcze zaznam tego szczęścia? 

Dzieci wywracają człowiekowi świat do góry nogami. Najprostsze pod słońcem rzeczy stają się trudne i nieosiągalne, w tym samym czasie najtrudniejsze, bolesne życiowe sprawy łatwiej dzięki nim znieść…

czwartek, 22 marca 2012

Just life.

Zupełnie się ostatnio zatopiłam w codzienności. Nie ma nic oprócz przynieś, podaj, pozamiataj, ubierz, rozbierz, nakarm, przetrwaj, byle do wieczora i wreszcie, ach wreszcie spać. Żadnych głębszych przemyśleń, refleksji, rozterek. Just life.

Ale może to i dobrze? Niby czegoś człowiekowi brakuje w tej monotonii i rutynie, lecz z drugiej strony świadczy ona o tym, że nic się szczególnego nie dzieje. Brak wiadomości to dobra wiadomość – zaczynam to rozumieć. Dzieci sobie są, rosną, jedzą, śpią, bawią się i śmieją, my sobie jesteśmy.

Po prostu życie.

środa, 7 marca 2012

I nie ma odwrotu...

Wiem, jak to zabrzmi, ale w posiadaniu dzieci czasami przeraża mnie myśl, że „to już na zawsze”. Na zawsze odpowiedzialność, opieka, ciągły lęk o ich zdrowie i bezpieczeństwo. Na zawsze wielki wysiłek zapewnienia im wszelkich warunków niezbędnych do jak najlepszego życia. Po trzech latach jestem tym trochę zmęczona i przerażona, więc co będzie dalej? Oczywiście oglądanie jak się rozwijają to morze radości, a ciekawość jakimi będą ludźmi daje świetną perspektywę na przyszłość, ale jednak… Czy to się właśnie nazywa dorosłość?

poniedziałek, 5 marca 2012

Mama!

Czasami w różnych spotykających mnie sytuacjach życiowych moja mama mówiła: „Kochanie, w tym ci nie pomogę, ale zobaczysz, przydam się, jak będziesz mieć dzieci”. Przyjmowałam tą deklarację do wiadomości niejako mimochodem, nie przykładając do niej zbyt wielkiej wagi. 
No ale wtedy nie znałam jej  p r a w d z i w e g o  znaczenia. Teraz już znam. I nie wiem, co ja bym bez tej pomocy zrobiła… 

Jest taki moment po powrocie ze szpitala z maleńkim dzieckiem, że tylko i wyłącznie twoja własna mama zapewni ci godzinę spokoju, rzeczywiście spokoju, kiedy to ona zajmuje się maleństwem. Nikomu nie ufasz tak bardzo, oczywiście tacie szkraba, ale w tych pierwszych chwilach, całkowicie pochłonięty sprawami organizacyjno - logistycznymi, czasem po prostu trochę się boi rozbierać, ubierać, przewijać trzykilogramowe stworzonko, mniej więcej wielkości jego dłoni. Więc MAMA. 

To tak wiele znaczy. Systematyczne i niezależne od wszelkich własnych spraw i kłopotów zabranie dziecka na spacer – dwa-trzy razy w tygodniu dwie godziny na ogarnięcie domowego chaosu, zebranie myśli, nieoczekiwanie pół wolnej niedzieli, odwiedziny u rodziców i chwila na odespanie, we własnym dawnym dziewczyńskim łóżku w dodatku… A powrót do pracy po pierwszym urlopie macierzyńskim? Nie wiem, czy kiedykolwiek bym się na to zdobyła, gdyby półroczny Janek nie został z mamą przez pierwsze długie miesiące, zanim wreszcie odważyłam się pomyśleć o niani. To wszystko ma wymiar szalenie praktyczny, ale przede wszystkim nic nie może się równać z uczuciem ulgi, kiedy ktoś zajmuje się twoim dzieckiem, a ty nie masz najmniejszej wątpliwości, że jest równie bezpieczne jak z tobą. 

To najważniejsza, najwspanialsza z możliwych form opieki i wsparcia, jakiejkolwiek doświadczyłam – te chwile, gdy moje dzieci, szczęśliwe i bezpieczne, zostają z moimi rodzicami, a ja sama. Nagle znów jestem tylko j a. Chyba jedyny moment w moim obecnym życiu, kiedy mogę być przede wszystkim sobą, niekoniecznie na pierwszym miejscu mamą i jeszcze raz mamą.

Dziękuję Ci, mamuś, za to i za wszystko! Kocham Cię bardzo!