czwartek, 29 marca 2012

Smutna prawda.

Smutna prawda z dziedziny prozy życia jest taka – żeby ugotować po pracy sensowny obiad (nie żaden eko-eko-delikates, przynajmniej jednak bez tłuszczy trans), dzieciaki najlepiej posadzić przed telewizorem i to w dodatku z czymś do ciumkania. Mini-mini plus chipsy jabłkowe, krecik plus flipsy, shrek plus suche wafle, coś w tym stylu. Następuje godzina względnego spokoju, w czasie której można przewalać surowe mięso, babrać się w marynatach, obierać w rękawiczkach buraki lub mieszać ten, czy inny bulgot co 3 minuty. Nie umiem robić tego wszystkiego z Hanką i jej ledwo nabytą umiejętnością utrzymywania pozycji pionowej, wiszącą na mojej kiecce i balansującą raz w jedną, raz w drugą stronę i Jankiem szturchającym ją w tym samym czasie przyniesionym z podwórka kijem-karabinem. Przy dźwiękach rozkosznych wrzasków wydobywających się z ich małych gardełek.

I jak to pogodzić z jak najszczerszą chęcią zapewnienia im harmonijnego, niczym niezakłóconego, zdrowego rozwoju? Bez wpływu ograniczających ich potencjał czynników, bez łamania raz postawionych granic, w poszanowaniu rozsądnych zasad? Nijak.

Jak zwykle wyobrażenie tego co słuszne i właściwe, a codzienna życiowa praktyka nieco się rozmijają. Smutne, smutne.

(Jest jeszcze jedno ewentualne wytłumaczenie, ale pozwolę sobie nie pójść tą drogą: zła organizacja => ZŁA MATKA! ZŁA MATKA!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz