czwartek, 9 lutego 2012

Królowa zabawy i król

Czy trzeba mieć specjalne predyspozycje, żeby umieć bawić się z dziećmi? Specjalne zdolności, specjalne chęci? 

Zastanawiam się nad tym za każdym razem, gdy synek namawia mnie, żebym strzelała, walczyła, ścigała się samochodami, żeby „konik mówił”, żeby plastelinę, żeby klocki, żeby „gle”, itd., itp. Czy to tylko kwestia zmęczenia, zabiegania, tego, że obiad, że pranie, że odkurzyć, że Hankę przewinąć, Hankę nakarmić, czy może jednak coś więcej? Bo zabawa z trzylatkiem to dla mnie na co dzień olbrzymi wysiłek. To prawdziwa mordęga, mogę nawet powiedzieć. Konieczność ogarnięcia po pracy wszystkich niezbędnych do wykonania zadań prawie zupełnie wyklucza możliwość znalezienia chwili na spokojną zabawę, na czas poświęcony tylko i wyłącznie dzieciakowi. A dzieciak nie odpuszcza. Domagając się uwagi, lata w kółko, plącze pod nogami, wydaje rycerskie okrzyki bojowe, ryczy jak dinozaur, tratuje raczkującą siostrę, drze się w końcu jak opętany, marudzi i zaczyna płakać. Pomiędzy garami, zlewem, karmieniem niemowlaka zaczynam więc mówić tym koniem, puszczać samochody i to naprawdę, no naprawdę jest straszna harówka. Z pracy wraca M., następuje natychmiastowy podział dzieciaków, obowiązków i zadań, ale nie zmienia to faktu, że zabawa z trzylatkiem to nadal raczej ciężka orka, niż chwila relaksu z małym milusińskim.

Więc zastanawiam się czasem, czy coś jest z nami nie tak? Czy nie umiemy się bawić z dzieckiem, nie sprawia nam to frajdy? Czy może ciężko pracujący, niewyspani, zaharowani rodzice po prostu nie są w stanie nagle się wyłączyć, odciąć od rzeczywistości i wrócić do pięknej krainy słodkiego dzieciństwa? A może są tacy, którzy są w stanie, ale my się do nich, niestety, nie zaliczamy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz